Fotografia w czasach subskrypcji
Data wpisu:Czas czytania: 16 min
Lighroom - warsztat utracony?
Wyobraź sobie, że pewnego dnia budzisz się rano w pełni sił twórczych. Tak, to jest właśnie ten dzień, który poświęcisz na swoją pasję. Rozpiera Cię energia twórcza i szeroko pojęty optymizm. Wtem nagle szok i konsternacja, napotykasz przed sobą wielką ścianę. O zgrozo, blokuje Ci dostęp do tego, co dotychczas dostępne. Wielka, nieprzenikniona ściana, omal niemożliwa do ominięcia, chociaż jakby człowiek mocno pokombinował, to można to jakoś obejść. Niemniej, na ten moment nie wiesz jak to zrobić, tylko czytasz zbitkę niezrozumiałych słów i formułek. Nasuwa się jedno, przerażające przesłanie - to co jest w środku nie jest Twoje i nie wejdziesz, dopóki nie zapłacisz. Adobe upomina się o swoją dolę!
Jak to, przecież Twoje pieniążki sumiennie trafiały na konta Adobe, dostali już wystarczająco dużo! Tak, ale prawdopodobnie nadszedł nowy okres rozliczeniowy i należy się kolejna sumka, może tym razem wyższa, bo po globalnej podwyżce cen. A może bank Ci przysłał nową kartę, a tamta jest już nieaktywna, albo limit płatności, albo nie masz akurat dostępu do internetu? To wszystko w tej chwili jest jednak nieistotne. Liczy się tylko to, że możliwość edycji Twoich cudownych dzieł będących efektem wielogodzinnej pracy jest zablokowana, a narzędzia, do których przyzwyczajał się człowiek latami zostały Ci de facto zabrane, zostajesz z pustymi rękami… dopóki nie spełnisz wymagań Adobe, rzecz jasna. Co gorsza, nie jest to nic nadzwyczajnego. Sprawa ma się podobnie z każdą inną usługą, która jest obecnie udostępniana w modelu subskrypcyjnym.
Czego tak naprawdę potrzebujesz?
Zacznijmy od początku, czyli czego tak naprawdę potrzebujemy do uprawiania jakotakiej fotografii i jak istotny w tym wszystkim jest program do edycji cyfrowej. Najlepiej od założenia, że żaden z nas Tomasz Tomaszewski, czy Rafał Milach, nie jesteśmy Bownikiem, zaczynamy od zera, po prostu lubimy robić zdjęcia tego, co nas otacza. Zakładamy, że mamy już upatrzony aparat, niezależnie od wykorzystywanej przez niego technologii, zależy nam również na możliwie wysokiej jakości naszych zdjęć. Dobrze byłoby też mieć kontrolę nad każdym etapem procesu, od naświetlenia klatki aż do finalnego zdjęcia, najlepiej w fizycznej, papierowej formie. Czego zasadniczo potrzebujemy?
W ciemni tradycyjnej
- Energia elektryczna (zasilanie urządzeń, oświetlenie, grzałki w celu utrzymania stałej temperatury wody)
- Bieżąca woda (rozcieńczanie odczynników, płukanie wywoływanych materiałów)
- Aparat fotograficzny na film (niezbędny do naświetlenia filmu)
- Materiał światłoczuły (rzeczony film, ale i również papier światłoczuły)
- Odczynniki chemiczne (wywoływacz, utrwalacz, różne zmiękczacze)
- Zaciemniona, czysta przestrzeń (na tyle, aby nie zaświetlić materiałów, wolna od kurzu)
- Sprzęt fototechniczny (naczynia, koreks, kuwety, termometr, zegarek, powiększalnik w przypadku odbitek etc.)
W kilku takich ciemniach już byłem i choć różne one były, to łączyła je jedna cecha - mnóstwo różnych rzeczy, przyrządów, narzędzi. Ciemnia fotograficzna w istocie przypomina wyspecjalizowany warsztat o określonych parametrach. Musi w niej panować odpowiednia temperatura i wilgotność, musi mieć miejsce na składowanie narzędzi i tzw. chemii, a porządek pomaga w poruszaniu się po ciemku w przestrzeni.
Źródło: Wikimedia Commons
Mało kto ma warunki na domową ciemnię. Ceny fotolabów nie wzięły się znikąd, płacimy przede wszystkim za czas, wygodę i rzetelny, sprawdzony proces. Tym samym oddajemy niestety kontrolę nad tym, jak będą wyglądały nasze zdjęcia. Cała rolka jest wywoływana na jedno, standardowe kopyto, podczas gdy my wywołując możemy wypracować własny styl i jakość. Pocieszające jest to, że jeśli już zdecydujemy się na organizację własnej ciemni, to za większość z wymienionych rzeczy już płacimy (nawet w ramach domowego budżetu) albo kupujemy je na własność. Nikt nam nie wejdzie do domu i nie zabierze kupionego powiększalnika, skoro już za niego zapłaciliśmy i nie pochodził z przestępstwa. Pamiętajcie tylko, że filmy fotograficzne i odczynniki chemiczne wcale nie są tanie.
Źródło: Wikimedia Commons
Najtańszym i najrzetelniejszym filmem czarnobiałym jest Fomapan 400, jedna rolka ok. 36 klatek kosztować nas będzie ok 30zł. Producent Foma posiada w swojej ofercie również fixery i wywoływacze, są też specyfiki produkcji Ilforda. Na rynku są też dostępne zestawy małego chemika typu “wymieszaj to sam”, możemy sami wykonać potrzebne odczynniki w oparciu o procesy i formuły. Kiedyś liczyłem na szybko, że jedno takie zdjęcie kosztuje mnie ok 1,2zł, licząc koszty odczynników i skanowania.
Żyjemy w czasach mediów społecznościowych i koniec końców zapragniemy zaprezentować nasze prace w przestrzeni internetowej. Skaner negatywów zazwyczaj posiada fotolab, ale możemy sprokurować sobie sami własny zestaw. Z najpopularniejszych są Epsony z serii V (V700 przykładowo), ale są i też patenty skanowania aparatem cyfrowym. Jakkolwiek pozyskane przez nas skany mogą wymagać niestety edycji graficznej, takiej samej jak zdjęcia cyfrowe. Taka czynność potrafi zająć ładne popołudnie, szczególnie gdy mamy dwa-trzy filmy. Paradoksalnie, przy digitalizacji fotografii tradycyjnej pojawia się Adobe Lightroom na karym koniu, jakby był jednym z Jeźdźców Apokalipsy. Negatyw trzeba odwrócić, wyrównać punkt czerni i tak dalej. Trzeba zrobić kilka kroków, zanim skan zdjęcia z negatywu zacznie wyglądać dobrze, a przecież zależy nam na dobrej jakości. Zwykły skaner do dokumentów nie wystarczy.
Czy fotografia analogowa w ogóle istnieje?
Zatrzymam się na moment, na krótką dygresję. Czy istnieje coś takiego jak fotografia analogowa? Wielu z nas powtarza tę angielsko-niemiecką kalkę, choć rosjanie odnoszą się do niej jako Химическая фотография, czyli “fotografia chemiczna”, zaś francuzi konsekwentnie trzymają się pięknego określenia photographie argentique - fotografia srebrzysta. I w tymże srebrze tkwi cała istota problemu.
Czy zastanawialiście się co właściwie sugeruje pojęcie “fotografia analogowa”? Analogowa, czyli jaka? Pewnie wykorzystująca technikę albo sygnał analogowy. Według Słownika języka polskiego PWN mianem “techniki analogowej” określa się «zespół metod i środków służących do wytwarzania, przesyłania i przetwarzania sygnałów analogowych». Masło maślane, tautologia, więc idźmy dalej. “Sygnał analogowy” oznacza «sygnał w postaci wielkości fizycznej zmieniającej się w sposób ciągły, a nie skokowo», to już brzmi lepiej. Tylko czy w takim razie fotografia w znaczeniu tradycyjnym, zapisanym na błonie fotograficznej jest sygnałem? Analogowość dotyczy sposobu zapisu informacji, natomiast fotografia nie jest zapisana na błonie fotograficznej w sposób ciągły, choć pozornie może wydawać się inaczej. Obraz składa się ze skończonej liczby ziaren srebra, których rozmieszczenie jest nierównomierne i losowe, poza tym każde z tych ziaren stanowi odrębny element, odrębny od wszystkich innych. Postrzegana ciągłość wynika z tego, że drobiny te są tak małe i ściśle ułożone, że nie widzimy odstępów między nimi, a przejścia tonalne wydają się płynne. Dopiero pod powiększeniem mikroskopu odkrywamy prawdziwą naturę tej materii.
Źródło: Wikimedia Commons
Fizykiem, ani chemikiem z wykształcenia nie jestem, natomiast taka argumentacja jest dla mnie w pełni logiczna. Co byście powiedzieli, gdybym oznajmił wszech i wobec, że np. istnieje podział na malarstwo analogowe i cyfrowe? Grafika analogowa i cyfrowa? Brzmi to jak czysty absurd. Malarstwo jest jedno, tak samo jak fotografia jest jedna, z tym że różnią się techniki zapisu. Z tego powodu wolę trzymać się terminu “fotografia tradycyjna”, aby nie sadzić potencjalnych kaczek i mieć na uwadze to, co mówię, nawet jeśli jest to wbrew powszechnemu mniemaniu. Pewnie, że “tradycyjna” jest równie nieprecyzyjna co “analogowa”, ale przynajmniej nie wprowadza w błąd. Z chęcią mówiłbym “fotografia srebrzysta”, ale nikt by mnie przecież nie zrozumiał, podobnie “chemiczna” dla niektórych nie brzmi tak zgrabnie. A i tak z pewnością trafię na mądrali, którzy zarzucą mi brak fachowej wiedzy.
Mojego wywodu stało się zadość, a zatem powróćmy do meritum, a w zasadzie do tego, co oferuje nam teraźniejszość.
Moje cyfrowe zacisze
- Energia elektryczna (najczęściej ze ściany mieszkania czy domu)
- Aparat fotograficzny z matrycą cyfrową
- Sprzęt komputerowy, czyli komputer, skalibrowany monitor, klawiatura, mysz/panel dotykowy
- Oprogramowanie umożliwiające edycję zdjęć (jeden z naszych głównych podejrzanych)
- Drukarka, tusz oraz papier fotograficzny - w przypadku wydruków
Czego chcieć więcej? Już na tym etapie można stwierdzić, że fotografia cyfrowa jest o wiele mniej wymagająca, niż ta tradycyjna, a z pewnością wymaga o wiele mniej zasobów. Śmiem nawet stwierdzić, że w obecnych czasach fotografia cyfrowa jest jeszcze bardziej “domowa”, niż fotografia tradycyjna. Edycję zdjęcia można wykonać nawet w łóżku, z Macbookiem na kolanach. Żyjemy w bardzo fajnych czasach, które oferują genialne i przystępne narzędzia do pracy kreatywnej. Wywołanie jednego filmu może potrwać kilkanaście minut (nie uwzględniając suszenia), a do edycji zdjęć cyfrowych przystępujemy od razu, wiele czynności możemy zautomatyzować presetami. Możemy też pobawić się stylizację zdjęć na “retro”, modyfikując saturację zdjęć i odwzorowanie barw. Wszystko jest możliwe, a jeśli nie wszystko, to wystarczająco, ponad nasze potrzeby.
Pewną niewiadomą jest żywotność matrycy cyfrowej, która z czasem ulega degradacji, a jej awaria najczęściej oznacza konieczność kupienia nowego aparatu, natomiast żywotność aparatów mierzy się w przedziale 100-300tys zdjęć. Stare lustrzanki cyfrowe można pozyskać już w przedziale 100-400zł, w tym samym budżecie co aparat na film. Przyjmijmy, że robisz 300 zdjęć miesięcznie. Jeżeli matryca nie będzie miała dziwnej awarii, to przeżyje ładnych parę lat, nawet ta używana z drugiej ręki. Jedna rolka Fomapana to 36 zdjęć i kosztuje ok 30zł. Ile kosztowałoby ponad 4tys. rolek filmu (150tys. klatek)?
Pozyskanie komputera w dzisiejszych czasach nie jest problemem. Rynek jest przeładowany rozmaitego rodzaju sprzętem z przedziału ostatnich 10-15 lat, który pozwoli na przyzwoity komfort pracy, czy to w formie komputera stacjonarnego, czy laptopa. To nie są duże pieniądze, zaledwie kilka stów i mamy dobry komputer, ja korzystam na moment pisania tego wpisu z laptopa sprzed 10 lat i wystarcza mi do edycji zdjęć w rozdzielczości 12mpx. Warto zastanowić się nad paramterami monitora, natomiast nawet chałupniczymi sposobami można osiągnąć zadowalającą reprodukcję kolorów. Przy odpowiednim budżecie jesteśmy w stanie nawet zabezpieczyć sobie domową drukarkę o sensownych parametrach do wykonywania własnych odbitek, choć to już nie jest tania zabawa. Tusz zawsze był, jest i będzie drogi. Mimo to, drukarka zajmuje o wiele mniej miejsca, niż przykładowo stanowisko z powiększalnikiem i szafą pełną mniej lub bardziej agresywnych dla skóry i oczu odczynników. Tak naprawdę, jak wskazałem, w przypadku fotografii cyfrowej wyzwaniem i głównym kosztem dla nas będzie odpowiednie oprogramowanie do edycji zdjęć. To ono jest naszym warsztatem, zawiera nasze wszystkie koreksy, wywoływacze, fixery, powiększalniki, miarki, ramki, pojemniki. Komputer jest tylko pewnego rodzaju interfejsem, mniej lub bardziej wygodnym. Zdecydowanie tańszym niż kilka lat biegania w tę i tamtą do fotolabu.
Pierwsza dawka za darmo. Za kolejną zapłacisz podwójnie
Każdy z programów Adobe jest niewątpliwie standardem branżowym, który przyjął się jako ten najbardziej oczywisty i przystępny. Są programy płatne typu Affinity Photo, czy też Capture One, świetne w swoim rodzaju i są dostępne za jednorazową opłatę licencyjną, ale to właśnie pakiet Adobe zapewnia obiektywnie najlepszy framework dla szybkiej, sprawnej i zadowalającej edycji obrazów. Sam ostatnio łapię się na tym, że GIMP w moich oczach jest tak upierdliwy, że naprawdę brakuje mi workflow znanego z Photoshopa. Adobe jest tego świadome i nawet specjalnie nie ściga piratów, podobnie jak Microsoft. Mają tak mocną pozycję, że prędzej czy później sam do nich przyjdziesz wpychając pieniądze do ich kieszeni, tylko żeby Ci pozwolić na prowadzenie legalnej działalności. Będzie mamił Ciebie narzędziami AI, które wrzucają od ręki tygrysy i światełka do Twojego zdjęcia, ale jak tylko przestaniesz płacić, odcinają Cię od wodopoju. Może ta sytuacja nie jest aż tak drastyczna, jak zajawiłem na początku - po anulowaniu subskrybcji nadal możesz wyeksportować swoje zdjęcia w oparciu o dotychczasowe kontenery xmp, ale zapomnij o jakiejkolwiek dalszej edycji. Za daleko człowiek zaszedł, cały workflow uzależnił tych konkretnych narzędzi, więc w końcu wznawiasz płatność i tkwisz w tym systemie. Im dłużej siedzisz przy ich rozwiązaniach, tym bardziej nie wyobrażasz sobie życia bez Adobe.
Weźmy pod uwagę aktualną cenę subskrypcji planu Adobe Photoshop Photography, jest to $19,99 miesięcznie, czyli w przybliżeniu 72zł przy obecnym kursie 3,65 za jednego dolara. Cały rok to już ponad 864zł, zaś po pięciu latach ta kwota wzrasta do bagatela ponad 4 tysięcy. Za tyle to możemy już dzisiaj pójść do sklepu i kupić przyzwoite bezlusterkowe body Fujifilm.
W poprzedniej części rozwodziłem się jak to fotografia cyfrowa daje nam tak dużo, za tak niewiele. Okazuje się, że model subskrypcyjny w przypadku fotografii cyfrowej paradoksalnie sprawia, że tracimy nagle to, co zyskaliśmy nie wchodząc w materiały światłoczułe. Nie kupiliśmy tych kosztownych koreksów, wywoływaczy, filmów, fixerów, butelek i pojemników, ale co miesiąc wpychamy te same pieniądze w kieszenie białych kołnierzyków. Im dłużej trwa subskrypcja, tym więcej wydaliśmy na coś, co nie jest nasze, chociaż nie potrafimy bez tego już żyć. Pół biedy, jak kupimy licencję na program, która wymaga od nas jednorazowej opłaty, ale otoczenie popycha nas nieuchronnie do korzystania z tych rozwiązań, oferowanych w formie subskrybcyjnej.
Czy ten program jest aż tak genialny i niezbędny do realizacji przyziemnej pasji? 20 baksów miesięcznie za obszarowe rozjaśnianie i ściemnianie zdjęcia? Tak, jeżeli jesteś studentem Akademii Sztuk-Niętych to dostaniesz pewnie licencję za darmo, albo zniżkę. Jeśli pracujesz jako grafik, montażysta albo fotograf na zleceniach to jesteś w stanie sobie wrzucić licencję w koszty działalności i uzyskania przychodu. A co ze zwykłymi zjadaczami chleba, którzy nie chcą pracować w branży, tylko robić ładne zdjęcia dla siebie, rodziny i przyjaciół? Czy oni są skazani na ograniczone możliwości edycji? Zapisywanie zdjęć w formacie JPG nie jest niczym złym, ale my przecież nie chcemy mieć związanych dłoni.
Open source to otwarte możliwości
Przejście na Linuksa na początku bieżącego roku pociągnęło za sobą konsekwencję zmian w innych sferach cyfrowego życia i szukania alternatyw dla dotychczasowego oprogramowania, w tym także do edycji zdjęć. Miałem styczność z dwoma takimi programami, RawTherapee oraz Darktable. Są to darmowe, otwartoźródłowe programy do zaawansowanej edycji plików RAW. Posiadają wszystko to co potrzebne jest do edycji cyfrowej wraz z kompleksową dokumentacją opisującą każdy element oprogramowania. W sieci jest mnóstwo materiałów opisujących ich działanie oraz workflow, nie będę zatem opisywał ich dogłębnie. Trzeba mieć tylko na uwadze, że kolejne wersje czasem zmieniają diametralnie działanie niektórych modułów, natomiast zmiana czasem wychodzi na dobre, trzeba się do niej zaadaptować. Korzyści są bowiem w tym przypadku znaczne. Polecam w każdym razie kanały Darktable Landscapes oraz Studio Petrikas, tam znajdziecie sporo przydatnej wiedzy i podpowiedzi. Polskich źródeł niestety nie przytoczę, ponieważ nie mam do nich przekonania.
Źródło: Wikimedia Commons
W porównaniu do Adobe Lightroom, zarówno Darktable jak i RawTherapee oferują znacznie precyzyjniejsze i rozbudowane możliwości edycji. Poziom komplikacji ustawień jest tak wysoki, że od użytkownika wymagają nieco wytrwałości i zmiany ogólnego nastawienia, znanego z pracy w Lightroom. Lightroom prowadzi trochę za rękę, jest skrojony dla wszystkich, nawet pod tych, którzy niekoniecznie znają się na edycji zdjęć. Od Darktable i RawTherapee łatwo odbić się nawet tym doświadczonym. Nie oznacza to, że nie można z nich korzystać. Możemy ograniczyć się do minimum niezbędnych modułów i edytować tylko kilka parametrów, w głównej mierze ekspozycją oraz poziomami. Mi pełne przestawienie się na Darktable zajęło kilka miesięcy i choć nadal nie znam wszystkich możliwości, nie wyobrażam sobie powrotu do produktów Adobe. To, że nie przeskoczyłem na RawTherapee jest tylko i wyłącznie kwestią osobistych preferencji. Wszystkie zdjęcia, które zostały opublikowane na łamach niniejszej strony powstały dzięki Darktable.
Źródło: Wikimedia Commons
Doświadczenie fotografii tradycyjnej i tutaj się przydaje. Tak jak w ciemni fotograficznej mamy przeźrocze, przez które przepuszczamy światło, tak i tutaj mamy symulację tego samego procesu. Od momentu, gdy myślę o zdjęciach zapisanych cyfrowo w tych samych kategoriach, co tych “filmowych”, to zupełnie zmieniłem swoje podejście do edycji zdjęć. Właśnie dlatego wspomniałem o tym niezbędnym minimum. Czasem zdjęcie jest dobre takie, jakie jest i wystarczy kilka małych kliknięć, subtelnych zmian, czasem może korekta perspektywy. To już nie te czasy 200x, kiedy każde zdjęcie opublikowane na Deviantarcie musiało bić po oczach wysaturowanym HDR, jakbyśmy byli po jakichś prochach. Możemy prościej, nie musimy być wszyscy fine-art.
Subskrybujesz? Tracisz, nie zyskujesz!
Różnica między fotografem zawodowcem, a amatorem jest następująca: zawodowiec osiąga dochód ze swojej działalności fotograficznej, natomiast amator zawsze do tego interesu dokłada z innych źródeł. Oznacza to, że niniejszy tekst nie jest dla fotografów-zawodowców. Nie jest też dla fotografików-artystów. Jest dla osób, które podobnie jak ja po prostu lubią od czasu do czasu wziąć kompakta typu IXUS 285HS i zrobić nim parę zdjęć. I nie, uważni wcale mnie teraz nie zaszachują, ponieważ IXUS 285HS jest w stanie zapisywać zdjęcia w formie pliku raw, tylko musimy potraktować go CHDK (Canon Hack Development Kit).
Canon IXUS 285HS
Jeżeli fotografia jest naszym hobby i nie mamy aspiracji do bycia kimś wielkim, to wystarczy nam smartfon i zdjęcia w pliku jpg, i nie jest to nic ujmującego. Na konkursach fotograficznych zdarza się, że wymagane są pliku jpg, to rozszerzenie jest również niepogardzane w fotografii reportażowej. Jeżeli wykonujemy jednak zdjęcia dla siebie i chcemy dopracować ich walory wizualne, wystarczająca okaże się starsza i prostsza cyfrowa lustrzanka Canona lub Nikona, nawet te z matrycą CCD o rozdzielczości 6mpx są zdolne do świetnych ujęć. Uwierzcie mi, jakość zdjęcia to w ogromnej mierze praca i umiejętności fotografa, a nie ta magiczna ostrość i dynamika stałego obiektywu f/1.4. Do ich edycji spokojnie wystarczy nam też otwarte oprogramowanie, jak RawTherapee albo Darktable, za które nie musimy wisieć u smyczy wielkiej korporacji. Możesz nawet skorzystać z rozwiązania online, czyli Photopea, będącego sieciową odpowiedzią dla tych uzależnionych od interfejsu Adobe, chociaż ja nie jestem jego szczególnym entuzjastą. Niemniej, nasze zdjęcia będą nasze, będziemy mogli edytować je kiedy chcemy, jak chcemy i za ile chcemy, a te 20 baksów będzie można przeznaczyć na słodką bułeczkę, albo dobrej jakości kawę. Pamiętajcie, nie musimy być Bownikiem, ani Milachem, a jeśli nawet mamy taką aspirację, to oni znaleźli się tam gdzie są nie dzięki narzędziom, których używają, a dzięki ciężkiej pracy, którą wykonali. Nikogo nie interesuje jakimi farbami malował Vermeer, liczy się finalny efekt jego warsztatu. Nikt rozsądny nie będzie was rozliczał z tego, z jakich narzędzi korzystacie.
Nikon D300 + Nikkor DX AF-S 35mm f/1.8G
Inflacja postępuje, koszty życia rosną, a my wcale nie zarabiamy więcej, takie są realia lat ‘20 XXI wieku. I pewnie, kupując subskrypcję zyskujesz trochę czasu i możliwości, jesteś hop trochę do przodu, natomiast sielanka kończy się, gdy przestajesz płacić. Nagle cofasz się do początku, naprawdę. Płacąc co miesiąc za licencję nadal nie masz nic własnego. Nie daj się omamić, że nie można inaczej, prościej. Nie dyskretytuję Możesz korzystać z otwartych, bezkosztowych rozwiązań, które niekoniecznie muszą być gorsze w stosunku do tego co płatne. Odpowiedz sobie na pytanie: zależy Ci na konkretnym efekcie, czy na czystej treści? Nie warto przepłacać za to drugie, a w przypadku tego pierwszego musimy widzieć na co się tak właściwie piszemy, a piszemy się na wyzwanie, nawet jeśli to nie jest takie oczywiste na pierwszy rzut oka.
Film to wymagająca zabawa
Fotografia na filmie jest piękną przygodą, natomiast nie polecam jej wszystkim. Powinna być zasadniczo świadomym wyborem tylko dla zdecydowanych, ponieważ ona wymaga od nas nieco więcej niż cyfrowy kompakt. Wymaga ona odpowiedniego nastawienia, przygotowania, poświęcenia odpowiednich zasobów. To trochę styl bycia, wkrada się do Twojego życia i żąda asymilacji. Nie jest to w żadnym wypadku coś złego. Po prostu to nie jest jak w przypadku broni z ostrą amunicją, czy też aparatu bezlusterkowego, że celujesz i strzelasz, a dopiero na końcu zadajesz pytania. Poza tym, i tak będziesz chciał zeskanować te negatywy Kodaka Vision3 bez warstwy remjet, więc koniec końców potraktujesz je jak zdjęcia z cyfrówki.
Praktica L2 + Pentacon 50mm f/1.8
Cinestill 800T
Aby nie siać tu cyfrowego defetyzmu i nie zniechęcać was zbyt mocno podkreślę, że film światłoczuły ma oczywiście swoje zalety i urok. Trudno np. odwzorować na zdjęciu cyfrowym pewne charakterystyczne dla niego efekty, na których niektórym bardzo zależy. Przykładowo, Fomapan 400 wygląda bardzo specyficznie, nawet jak na film czarnobiały i jakbym nie kombinował, nie przerobię w taki sposób zdjęcia cyfrowego, nawet jeśli skorzystam z tego samego obiektywu i sfotografuję tę samą scenę. Film fotograficzny sam w sobie wymaga postarania się bardziej i potrafi wynagrodzić włożoną w niego pracę. Niemniej, jakkolwiek kocham swoją Praktykę L2, i jakkolwiek Fomapan 400 jest fajnym, przystępnym produktem, to z miejsca wybrałbym Nikona D300 ze względu na to wszystko co napisałem powyżej - ze względu na prostotę, użytkowość, niskie koszty, ogrom możliwości. Nie oznacza to, że nie warto nigdy sięgnąć po rosyjską kopię Leiki na film, wykonać nią parę zdjęć uwiecznonych na filmie, aby potem je własnoręcznie wywołać. Pewnie, masz, weź spróbuj jak smakuje ta pomarańcza. Jeśli będzie smakować (a jest ona w istocie smaczna) i zapragniesz jej codziennie, to będziesz musiał wziąć pod uwagę ile kosztuje sprowadzanie jej z tej Hiszpanii, czy Sycylii. Cinestill 800T to świetny pomysł na klimatyczną sesję portretową przy sztucznym oświetleniu.
Wszystko to podyktowane jest naszymi potrzebami i oczekiwaniami, a przede wszystkim od dostępnych zasobów. Zarządzajmy nimi mądrze, poszukując właściwego stosunku zysków do poniesionych kosztów. Ja w ostatnim czasie staram się zarządzać nimi w świadomy sposób, aby wyciągać maksimum wartości za adekwatną cenę.