Szumne Ziarno

minimalistyczny fotoblog by Praktyczny Sandacz

Kogo stać na Krynicę?

| ⏱️ 18 min czytania
Tagi: Cyfrowo, Podróże, Nikon, Motorola
Pełna galeria: Krynica Zdrojowa '25

Krynica… Górska, Morska, czy może Zdrojowa?

Wieś Krynica, znana pierwotnie jako Krenycze, istniała już przed rokiem 1547, co potwierdza przywilej nadania sołectwa Danka z Miastka (dzisiejszy Tylicz). Pierwsze badania chemiczne tutejszych wód przeprowadził w 1788 roku prof. Baltazar Hacquet, a już w 1807 roku Krynica uzyskała miano „miejscowości klimatycznej” i oficjalny status uzdrowiska. Powstały odwierty wód, które dały podłoże pod kolejne inwestycje – łazienki mineralne, domy zdrojowe, pijalnie wód, pensjonaty, hotele. Przez lata nad krynickimi źródłami pochylały się najznamienitsze głowy tamtych czasów: Świdzińskiego, Zubera, Nowotarskiego, czy Dietla. To oni wydobyli bogactwo tamtejszych gruntów.

Widok na Stary Dom Zdrojowy. Krynica, 1926r.
Źródło: NAC

Rozkwit Krynicy przypada na okres międzywojenny, kiedy miejscowość zaczęła kojarzyć się z wypoczynkiem w atmosferze wygody i luksusu, w malowniczym otoczeniu gór. To stąd powstało znane powiedzenie “Kogo nie stać na Krynicę, jedzie zagranicę!”. Wypoczywali tu niegdyś Reymont, Conrad, Sienkiewicz, Dołęga-Mostowicz, Sienkiewicz… a bywały tu i większe nazwiska. “Ks. Juljana holenderska z ks. małżonkiem bawią w Krynicy!” — hucznie donosił zimą 1937 roku Ilustrowany Kuryer Codzienny (nr 11). Jej pobyt wzbudzał zachwyt i emocje, w końcu polskie uzdrowisko stało się wyborem europejskich elit, podjudzając aspiracje o wielkiej i dumnej II Rzeczypospolitej obecnej. Notabene, książęca para zatrzymała się wówczas w Hotelu Patria, o którym wspomnę nieco później.

Ks. Juliana z ks. Bernhardem Lippe-Biesterfeldem, w tle Patria. Krynica, styczeń 1937r.
Źródło: NAC
Nowopowstały hotel Patria. Krynica 1935r.
Źródło: NAC

Uzdrowisko nie utraciło swojego prestiżu nawet w czasach socjalizmu, kiedy dodatkowym wyzwaniem dla kuracjuszy stało się uzyskanie skierowania z Funduszu Wczasów Pracowniczych. Swoje ośrodki zaczęły stawiać państwowe zakłady, a wypoczynek w nich jawił się jako prawdziwy rarytas, odrobina luksusu w szarej rzeczywistości. Pobyty te podlegały reglamentacji i liczyć na nie mogli tylko ci najpracowitsi lub uprzywilejowani, z koneksjami.

Sanatorium Leśnik-Drzewiarz
Źródło: Archiwum Dziennika Polskiego

O ile centralna część Krynicy zachowała swoją spójność, to miasteczko jest swoistym tyglem różnych epok i stylów architektonicznych. W jednej okolicy widzimy skromne chałupy drewniane z XIX wieku, późną secesję, elegancki modernizm lat ‘30-tych XX wieku, zbrutalizowany modernizm lat ‘70-tych, czy trudny do skategoryzowania nowo-nie-wiadomo-coizm ostatniego dwudziestolecia. Trzeba jednak przyznać, że niektóre miejsca mało co zmieniły się przez te wszystkie lata. Czas w Krynicy jakby się zatrzymał.

Pensjonaty Raj i Energetyk. Krynica, lata powojenne
Źródło: Archiwum Dziennika Polskiego
Szerszy kontekst okolicy. Krynica 2025r.
Nikon D300 + Nikkor DX AF-S 35mm f/1.8G

Krynica historycznie zawsze była “tą w górach” i od zawsze była polska. Nawet w czasach C.k. urzędowo nazywano ją Bad Krynica, podkreślając jej uzdrowiskowy status. Ta nad morzem zaś przez większą cześć dziejów znana była zarówno Henrykowi, jak i Helmutowi jako Kahlberg. Tak więc aby wyjaśnić wszelkie niedopowiedzenia, jeżeli od tej pory pojawia się w tekście “Krynica”, mam na myśli tę naszą, umiejscowioną w Beskidzie Sądeckim.

Wille przy bulwarach Dietla nad Kryniczanką. Krynica, 1926r.
Źródło: NAC
Te same wille, ten same bulwary, sto lat później. Krynica 2025r.
Nikon D300 + Nikkor DX AF-S 35mm f/1.8G

Piszę o tym, ponieważ nie dla wszystkich może to być oczywisty stan rzeczy. Problematyczność funkcjonowania na mapach dwóch Krynic skłoniła lokalne władze do oficjalnej zmiany nazwy górskiej miejscowości Krynica na Krynica-Zdrój (jak za czasów C.k.!), co nastąpiło 1 stycznia 2002 roku. Miało to podkreślić uzdrowiskowy charakter miejscowości i odróżnić ją od Krynicy Morskiej. Niemniej w mowie potocznej – zarówno mieszkańców, jak i turystów – nadal funkcjonuje określenie Krynica Górska. Najlepszy dowód? Moja rozmowa z przypadkową panią w Pomiechówku. Wtrąciłem, jakoby za kilka dni wybieramy się z waifu do Krynicy-Zdrój, na co pani zapytała:

– Krynica? Ta nad morzem, czy w górach?

Wszystko to brzmi wspaniale, tylko… co ja tak właściwie tam robiłem, skoro to takie prestiżowe miejsce? Trzeba to sobie powiedzieć wprost – poniosła mnie fantazja i potrzeba zmiany otoczenia.

Potrzeba zmiany

Historia lubi się powtarzać, więc nic dziwnego, że znów od dłuższego czasu nie byłem na porządnym urlopie. Ostatni, prawdziwie wakacyjny wyjazd to wspomniana już Dalmacja w 2022 roku, a więc raptem trzy lata temu.

Wakacje w tym okresie miały raczej charakter lokalny i zdecydowanie miejski, „wokół komina”. Poza okazjonalnymi wypadami jednodniowymi, czy to do łódzkiego zoo, czy do pobliskiego lasu, aby podotykać trawę nie ruszałem się praktycznie nigdzie skąd nie sposób dostrzec Pałacu Kultury. Perspektywa ślubu, a potem remontu kuchni skutecznie zatrzymały mnie i waifu w domu. W końcu z początkiem 2025 roku, kiedy zdążyliśmy już strząsnąć z siebie pył po skuwaniu płytek, stwierdziliśmy, że jednak należy nam się odrobina luzu. Tylko gdzie?

Widok na okolicę z balkonu. Krynica 2025r.
Nikon D300 + Nikkor DX AF-S 35mm f/1.8G

Jeżeli nie wiadomo, kto namawia do przaśnego luksusu, to wiadomo że chodzi o Makłowicza. W kwietniu opublikował swój materiał traktujący o Krynicy-Zdroju, który zachwalał okoliczne realia, a że nigdy nas tam los nie rzucił, ludzka ciekawość i rozrzutna natura zwyciężyły. Udało nam się znaleźć kwaterę całkiem blisko centralnej części uzdrowiska za przystępną cenę, ja zaś zabukowałem przedostatni tydzień sierpnia jako wolny. Czekał nas urlop w miejscu zdawałoby się szykownym i weryfikacja jak to w tych uzdrowiskach naprawdę jest.

Perła polskich uzdrowisk

Krynica na każdym kroku zdaje się przypominać, skąd czerpie swoją tożsamość i do czego aspiruje. Jakby na moment zamknąć oczy, to rzeczywiście, czas w niektórych miejscach niewiele zmienił względem stanu rzeczy sprzed 100 lat temu i tylko detale nam przypominają jaki mamy rok. Na ogół jest to ciągłe wspominanie czasów świetności, czyli tego idyllicznego okresu międzywojnia. Od razu rzucają się w oczy wspaniałe, drewniane wille i murowane kamieniczki, ale jak okiem głębiej sięgnąć, można dopatrzyć się bardziej zapuszczonych budynków. Niektóre z nich mają ogłoszenia “na sprzedaż”. Pod warstwą pudru czuć, że nie każdy w Krynicy żyje dostatnie. Ale znów, łatwo poddać się atmosferze luzu i pozornej wytworności. Po chwili myślisz sobie, no jakbym się znalazł w tej II Rzeczypospolitej. Tu siedział Piłsudski, a tam spacerował Matejko. Czuć, że zachowała się tu pewną ciągłość historyczna.

Widok na budynek pod adresem Pułaskiego 1. Krynica 1978r.
Fot. Jan Tymiński
Pułaskiego 1 z nieco innej perspektywy. Krynica 2025r.
Nikon D300 + Nikkor DX AF-S 35mm f/1.8G

Jak już pisałem, Krynica to miejsce, gdzie ludzie od zawsze chcieli być odkąd spopularyzowano okoliczne źródła mineralne. W weekendy miasto jest absolutnie oblegane przez wszelako rozumianych turystów. Pokonanie samochodem centralne rondo spinające ulice Zdrojową, Piłsudskiego i Pułaskiego o zdrowych zmysłach graniczy z cudem. Parking o godzinie 12:00 to też karkołomne wyzwanie. Z drugiej strony, mogę potwierdzić doniesienia prasowe o tym, że ludzie przyjeżdżają do Krynicy, ale nie zatrzymują się w niej. W tygodniu to znów z pozoru leniwe uzdrowisko.

Wzdłuż głównej ulicy Piłsudskiego znajduje się ikoniczna Hawana. Nie dajcie się zwieść jej topornej elewacji. Jest to bowiem miejsce gorących potańcówek. Tutaj między innymi tutaj Krynica pokazuje swoje pazury, których w teorii mieć nie powinna. Poznali się w Hawanie, tu panie proszą panów, brzmi piosenka Pudelsów. W każdej bajce tkwi element prawdy o świecie.

W Hawanie panie proszą panów
Nikon D300 + Nikkor DX AF-S 35mm f/1.8G

Trudno nie zwrócić uwagi na różowego słonia w składzie porcelany. Krynica to gorące miasto, buzujące emocjami, choć w świetle dnia trudno to dostrzec. Nie zapominajmy, że to uzdrowisko pełne sanatoriów, gdzie przyjeżdżają ludzie nie tylko wymagający rekonwalenscencji, ale także spragnieni rozrywki, lub nawet poszukujący drugiej młodości. Ciekawych tematu odsyłam do ostatniego sezonu Sanatorium Miłości, który rozgrywał się właśnie w Krynicy i pokazywał to i owo. I rzeczywiście, częstokroć mijałem ludzi w wieku emerytalnym, którzy ubiorem wcale nie odbiegali od standardów ukazywanych przez Telewizję Polską. Jakby szli na polowanie, chcieli się dobrze zaprezentować, i nie żadni tam skromni emeryci, co mijamy ich w warzywniaczku. Sprawiali wrażenie, że byliby w stanie pozwolić sobie na wypoczynek w Krynicy bez refundacji NFZ. Z drugiej strony, może to być tylko warstwa wierzchnia. Nie wiemy, co skrywają pod spodem i z jakim bagażem przyjechali. Może oni też potrzebują odrobiny luzu?

Nowe Łazienki Mineralne. Tutaj rezydowali uczestnicy Sanatorium Miłości
Motorola One Vision

W Krynicy co chwila mija się sklep z ubraniami, zazwyczaj są to kreacje wieczorowe. Co krok widać ogłoszenia, czy lokal organizuje takie wieczorki z muzyką i tańcem. Siedząc w restauracji zawsze przyjdzie ktoś, kto zapyta “a czy wieczorem macie muzykę na żywo?”. Jak się nad tym zastanowię, jest to taki odpowiednik eleganckiego Mielna dla starszych ludzi, tyle że z ciszą nocną od godziny 22:00. Takie skojarzenia szczególnie wzbudza Cristalpatio, który jest zdecydowanym numer jeden jeśli chodzi o miejscowe potańcówki. Podobno też dobre są w Hotelu Prezydent (cztery gwiazdki) oraz Lwimgrodzie, ale tam obowiązują wstępne zapisy. Ponoć starość też musi się wyszaleć. Jest to jakaś część rzeczywistości, która istnieje, a o której będąc młodymi wolimy nie myśleć.

Imprezowe zagłębie Krynicy, w tle Pijalnia Jana. Krynica 2025r.
Nikon D300 + Nikkor DX AF-S 35mm f/1.8G
Pijalnia Jana sto lat wcześniej
Źródło: NAC

Nie zrozumcie mnie też źle. Wcale nie twierdzę, że sanatoria są plugawym zagłębiem rozpusty. Po obejrzeniu krynickiego sezonu Sanatorium Miłości (tak, obejrzałem go, co ciekawe z przyjemnością) nawet zyskałem do jego bohaterów i ich losów dozę sympatii. Co więcej, nie wszyscy obecni na bulwarach Dietla to wesołe, rozbrykane staruszki szukające wrażeń, spora część z nich ledwo porusza się o kulach, lub na wózku. Niektórzy mają problemy z płucami lub sercem. Ci mogą tylko pomarzyć o wygibasach na parkiecie lub łóżku i dla tych właśnie od samego początku powstały uzdrowiska takie jak Krynica. Powtóre też, jak wskazałem miasto przyciąga również turystów-rodziców z rozbrykanymi dziećmi, które mają zupełnie inne potrzeby niż ładnie się ubrać, lub zrekuperować się w przyjaznym klimacie. Przechadzając się bulwarami bardzo łatwo być potrąconym przez śmigające dookoła samochodziki na pedały. Dzieci z zasady szukają dopaminy i nie stronią od wrażeń. Dla nich Krynica, o dziwo także ma w zanadrzu jakieś atrakcje, ale o tym w innej części moich wywodów.

Między Nikiforem, a Kiepurą

W Krynicy stale ścierają się dwa symboliczne światy, które doskonale reprezentują pewne bardzo charakterystyczne dla okolicy postacie historyczne:

  • Nikifor Krynicki (vel Epifanij Drowniak, 1895–1968) – urodzony w Krynicy, syn niewiadomego ojca i matki głuchoniemej posługiwaczki. Malarz prymitywista, etniczny łemko, całe życie przeżył ubogi, na marginesie społeczeństwa.
  • Jan Kiepura (1902–1966) – tak zwany Chłopak z Sosnowca o żydowskich korzeniach. Legendarny tenor, elegancki obywatel świata, fani niejednokrotnie żądali od niego po cztery-pięć bisów na występach.

Nie mogę się wyzbyć skojarzenia, że do niedawna Nikifor był dla Krynicy bardziej osobliwością niż pełnoprawną częścią tożsamości miasta. Pewnie, miał wokół siebie ludzi życzliwych, którzy gotowi byli chronić jego bytność, a nawet promować na zachodnich wystawach, ale tu w domu często go przepędzano, jak niechcianego gołębia. Symbolizował łemkowskie podłoże Krynicy. Łemkowie zawsze czuli się odrębni, stali na uboczu. Nie byli Polakami, Ukraińcami, czy Węgrami. Żyli po swojemu i nie chcieli, żeby ktoś na siłę ich zmieniał, na swoją modłę.

I tak to się żyło na tej wsi. Wnętrze Karczmy Łemkowskiej
Motorola One Vision

Co innego Kiepura, który jawił się jako ucieleśnienie przedwojennego sznytu i elegancji, doskonale pasował do atmosfery przepychu pod muszką, fajnopolskości lat ‘30-tych. Niemniej, trzeba przyznać, że posługiwał się nienaganną polszczyzną, biła też od niego wyjątkowa energia. Przyjemność spotkania go przy szklaneczce trunku i chwili rozmowy, to musiało być coś. Jeśli mi nie wierzycie, to wsłuchajcie się w jego głos. Musiał być fantastycznym partnerem do rozmowy, czuć że to obywatel świata, który bywał w świecie, widział co ten świat miał do zaoferowania i wiedział co wybrać.

Jan Kiepura otoczony przez wielbicieli. Krynica 1935r.
Źródło: NAC
Jan Kiepura i jego małżonka Mártha Eggerth, śpiewaczka operetkowa. Krynica 1937r.
Źródło: NAC

Sami oceńcie kto bardziej przystaje do krynickiego klimatu: niziutki dziadek, który coś tam bełkocze pacykując na deptaku, czy przystojny elegancki pan, co bywa na salonach, głos ma jak anioł i istotnie przyczynił się rozbudowy prestiżu uzdrowiska? Kiepura na budowę hotelu w Krynicy przeznaczył niebagatelną kwotę ok. 150tys ówczesnych dolarów. Budynek otrzymał nazwę Patria, czyli ojczyzna - stosowna nazwa dla oblicza uzdrowiskowej perły II Rzeczypospolitej. Obecnie może nie wywiera szczególnych emocji, a lata świetności ma dawno za sobą, ale niegdyś to miejsce absolutnie gustowne, skąpane w blichtrze życia towarzyskiego. Jeśli tam się bywało, to znaczy, że było się kimś. Od kilku lat wpisany jest na listę zabytków, więc można oczekiwać, że kiedyś znów nabierze niegdysiejszego blasku.

Kiepura przed ufundowanym przez niego hotelem Patria. Krynica 1935r.
Źródło: NAC
Patria i jej patron. Krynica 2025r.
Nikon D300 + Nikkor DX AF-S 35mm f/1.8G

Nikifor, Nikifor… A dlaczego nie Kiepura? A, może dlatego, że dotychczas Nikiforowi Krynica niewiele dała, a Kiepura miał wszystko? I tak mam wrażenie, że odkąd tylko Nikifor zyskał rozgłos, okolica stara się skapitalizować zysk płynący z jego sławy, pod pretekstem dbałości o jego pamięć. Miejsc poświęconych Nikiforowi jest całkiem sporo. Jest osławione Muzeum Nikifora w jakże urokliwej willi Romanówka, jest Hotel Nikifor, położony nad Karczmą Łemkowską, jest tablica pamiątkowa przy stacji kolejki na szczyt Góry Parkowej, alejka im. Nikifora, jest również pomnik z psem przy bulwarach Dietla. Tylko co z tego, skoro ówże pies dostaje więcej czułości od przechodniów niż sam łemko Nikifor? Wszyscy głaszą tego psa po głowie, aż ta świeci wypolerowana w świetle dnia. Nikifora nikt nie głaszcze, kiedy przychodzi co do czego.

Czy ten uśmiech mógłby kogoś skrzywdzić?
Fot. Tadeusz Rolke | Agencja Wyborcza.pl
Siedziba Muzeum Nikifora. Krynica 2025r.
Nikon D300 + Nikkor DX AF-S 35mm f/1.8G

Z drugiej strony, czy można dziwić się takiemu stanowi rzeczy? To typowy przykład niedocenianego za życia twórcy, którego po jego śmierci staramy się przywrócić do łask, z jednym małym “ale”. Twórczość Nikifora? Przepraszam, ale tu będę bezwzględny. Ludzie doszukują się w jego obrazach szczególnej głębi, kiedy one same w sobie nie są niczym szczególnym. Efekty wieloletniej pracy ze sztalugą i pędzlem miejscowego malarza-samouka. I tu należy jasno podkreślić - nie mam nic przeciwko jego osobie. Widać, że była z niego skromna chłopina, która nikomu nie życzyła źle. Nikifor żył na przekór wszystkiemu, starając się iść pod prąd przeciwnościom losu i zdecydowanie jest to postawa godna szacunku. Miał w sobie również wiele dystansu i pokory, chociaż jego podpisy pod pracami “Matejko” mogą świadczyć o czymś zgoła innym. Po głębszym zastanowieniu nie można mu również odmówić miana artysty, ponieważ jego twórczość dyktowała całe życie, podporządkował wszystko pod działalność malarską. A jednak jego obrazy nie wzbudzają mego podziwu.

Pejzaż górski w okolicy Tylicza
Aut. Nikifor

40-50tys namalowanych obrazów wyucza pewne nawyki, to są te słynne automatyzmy. Jeżeli je prześledzić, to niewątpliwie wypracował swój własny styl, widać u niego niebywałą konsekwencję wykorzystania perspektywy. Nie jest to jednak coś wyjątkowego. Może przy odpowiednim wykształceniu faktycznie byłby z niego wielki malarz-artysta na miarę epoki, ale rodziny jednak się nie wybiera. On miał trudniej od samego początku, nie miał zasobów na edukację, ale pozostał wierny swojej pasji. Możliwe, że jedynie ona stanowiła dla niego jakąkolwiek wartość. Nikifor człowiek to jedno, ale Nikifor malarz to drugie i mój stosunek do obydwu może być zupełnie sprzeczny. Nikifor nie był wielkim artystą, i może to właśnie wzbudza sympatię do niego. Zastanawiam się, o ilu Nikiforach świat nieusłyszał? Dlaczego Nikifor miałby być kimś wyjątkowym? Ilu ciekawych artystów z potencjałem przeminęło z wiatrem bez uznania? Tak pozostawmy ten wątek.

Pejzaż krynickiego bulwaru
Aut. Nikifor

Skromny test krynickich źródeł

Wracając do źródeł, czy meritum sprawy jak kto woli. Jedną z głównych atrakcji całego wyjazdu jawiła mi się możliwość degustacji miejscowych wód. W końcu po to ludzie tu przyjeżdżają od raptem dwustu lat – aby skosztować tych źródeł!

W Krynicy miejsc, gdzie możemy skosztować miejscowych wód jest kilka. Pijalnie Słotwinka (zlokalizowana w Parku Słotwińskim kawałek przed centralną Krynicą, zwana też Domkiem Chińskim) i Mieczysław (wydzielona część Starego Domu Zdrojowego) straszyły niestety zamkniętymi drzwiami i pustką w środku, przynajmniej według stanu na sierpień 2025. Niemniej, wszystkie z dostępnych lokalnie można spróbować w Pijalni Głównej, znajdującej się na Alei Notowarskiego. To tam najlepiej skierować swoje kroki.

Ścieżka wzdłuż Alei Nowotarskiego
Nikon D300 + Nikkor DX AF-S 35mm f/1.8G

Budynek Pijalni Głównej, wyremontowany kilkanaście lat temu, swoim rozmachem konkuruje ze Starym i Nowym Domem Zdrojowym. Te trzy symbole, skupione przy Alei Nowotarskiego wspólnie tworzą spójny obraz Krynicy. W bliskiej odległości mamy obok siebie Galicję belle époque, II Rzeczpospolitą międzywojenną oraz PRL epoki propagandy sukcesu lat ‘70-tych XX wieku. Mimo upływu lat, wszystkie trzy budynki bronią się architektonicznie i współgrają ze sobą, są przecież nieodłączną częścią tożsamości Krynicy.

Nowy Dom Zdrojowy, podręcznikowy przykład polskiego modernizmu lat '30-tych
Nikon D300 + Nikkor DX AF-S 35mm f/1.8G
Pijalnia Główna w Krynicy, lata '70-te
Źródło: Archiwum Dziennika Polskiego

Na wejściu do Pijalni Głównej przywitały mnie ustawione bramki wejściowe, zazwyczaj otwarte na oścież nie stanowiły żadnej przeszkody. Pierwszym silnym doświadczeniem jest widok ściany bujnej roślinności oraz nagłe uderzenie ciepła. W przestronnym wnętrzu rosną tropikalne palmy, paprocie i monstery, które wymagają szczególnych warunków. W środku jest trochę duszno, ale dzięki tej zieleni monumentalna hala staje się bardziej przytulna. Po pokonaniu schodów ukazuje się główna atrakcja — rozległa część pijalniana z niziutkimi stolikami i kanapami, które sprowadzają człowieka do poziomu parteru.

Hala główna Pijalni Głównej
Nikon D300 + Nikkor DX AF-S 35mm f/1.8G

Przy ladzie można nabyć porcję poszczególnych wód źródlanych, można również kupić butelkowaną wodę albo gadżety (ja kupiłem granatową torbę Kryniczanki, a niech mi tam będzie!). Kupując porcję wody z kraników dopłacamy skromną kwotę złoty coś, możemy też poprosić o nalanie wody do własnego pojemnika. Na uboczu znajduje się kamienna umywalka napełniona gorącą wodą - możemy włożyć do niej np. kubek z wodą Jan, żeby wyrównać jej temperaturę, ale standardowo dostajemy kubek plastikowy, więc ja bym uważał z tym pomysłem. Podgrzewanie wody w plastiku to nie jest dobry pomysł. Dodatkowo, w środku działa Kryniczanka Cafe, gdzie możemy kupić przepłaconą kawę, zainteresować się stoiskami z niszowymi kosmetykami albo zejść na dół i przejść się po wewnętrznych stoiskach z bibelotami dla turystów. Wakacyjny standard.

Ujście Zdroju Głównego przed Pijalnią Główną
Nikon D300 + Nikkor DX AF-S 35mm f/1.8G

Nie jest to jedyne możliwe miejsce degustacji, natomiast w pozostałe sugeruję przejść się w ramach wycieczki krajoznawczej. Jeśli nie liczyć remontowanej Pijalni Mieczysława, z Pijalni Głównej najbliżej jest do Starych Łazienek, gdzie znaleźć można skromną Pijalnię Uzdrowiskową. Warto do niej zajść, aby zobaczyć wystrój wnętrza, w szczególności mozaikę na jednej ze ścian oraz mapę uzdrowisk Rzeczypospolitej.

Stare Łazienki Mineralne
Nikon D300 + Nikkor DX AF-S 35mm f/1.8G
Krynica to ten rozmazany punkt pośrodku
Nikon D300 + Nikkor DX AF-S 35mm f/1.8G

Warto cofnąć się jeszcze w stronę stacji dolnej kolejki na Górę Parkową. Jeżeli miniemy Amfiteatr Krynicki (którego, wstyd się przyznać, w żaden sposób nie uchwyciłem. To tam odbywa się od lat Festiwal im. Jana Kiepury) w końcu dojdziemy do położonej na uboczu Pijalni Jana. Po drodze mijamy oczywiście przywołane Cristalpatio.

Pijalnia Jana to skromny, drewniano-murowany budynek. Warto w nim moment posiedzieć w zadumie. Ponoć na belce stropowej widnieje data 1923, moment powstania, ja niestety nie doszukałem się go. Obok budynku jest malutka altanka (zrekonstruowana, pierwotnie taka właśnie stała na miejscu obecnej Pijalni Jana) oraz prowadząca do niej instalacja świetlna - iluminowane tafle szkła mają przywoływać na myśl wartki strumień górskiego potoku.

Źródło Jana
Motorola One Vision

Nie przeciągając dłużej, w ciągu całego tygodnia pobytu udało mi się spróbować wszystkich smaków, co nie było tak oczywiste. Wolałem zrobić to na raty, z uwagi na silną zawartość minerałów nie można z nimi przesadzać np. wypijając butelki Zubera tuż po bardzo sytym posiłku. Niemniej, poniżej przedstawiam wam swój autorski, skromny test krynickich źródeł.

  • Mieczysław – wyraźnie zasadowy smak, z metaliczną nutą.
  • Tadeusz – jej woń przypomina zapach miedzianej rury.
  • Józef – w jej przypadku zapach kojarzy się ze zgniłym jajkiem, pewnie przez zawartość siarki lub dwutlenku węgla. Jej jedynej nie dałem rady wypić do końca
  • Zuber – absolutna bomba mineralna, uderza sodowym smakiem, tylko w małych ilościach.
  • Jan – łagodna, lekko słonawa, bardzo przyjemna w odbiorze, dobra na pierwszy kontakt.
  • Słotwinka – delikatna, subtelnie kwaśna. Najbardziej „stołowa” w smaku.
  • Zdrój Główny – najbardziej zbalansowana, z wyczuwalnym wapniem i przyjemną mineralnością.

Oprócz nich istnieje naturalnie główny napój importowy, czyli Kryniczanka, ale ją możemy kupić w każdym sklepie, smakuje ona bardzo neutralnie, podobnie do Słotwinki. Czy to oznacza, że stanę się fanatykiem krynickich wód? Nie tym razem, moje serce i żołądek zawsze znajdą drogę do wody z Nałęczowa.

Odurzony Krynicą

Pobyt w Krynicy obfitował w wiele wrażeń i skłonił mnie do refleksji, które mnie samego zaskoczyły. Jedna z nich, która wydaje się niejako myślą przewodnią tekstu, pojawiła się już w trakcie jego pisania i wyboru materiałów archiwalnych gwoli uzupełnienia.

Ku mojemu zdziwieniu odkryłem, że nieświadomie podążałem krokami, które ktoś już zrobił przede mną. Widział to samo co ja i chciał to jakoś uchwycić. Ja też uchwyciłem te same miejsca, tyle że na swój sposób. Zestawienie moich zdjęć oraz archiwalnych wzbudziło we mnie zadumę jak bardzo pewne miejsca zachowują swój charakter pomimo upływu lat i pomimo zmieniających się realiów. Krynica to po prostu urokliwe miejsce. Czy nadal będzie tak samo wyglądało za te 50 lat? Możliwe, jeżeli ludzie o to zadbają.

Urszula wygląda cały czas tak samo
Nikon D300 + Nikkor DX AF-S 35mm f/1.8G

Z Krynicy wróciłem z toną materiału fotograficznego, który musiałem poddać intensywnej selekcji. Z tego też względu podjąłem decyzję, że zamiast standardowo jednej galerii sporządzę trzy tematyczne. Pokazuje to, że te stosunkowo niewielkie miasto oferuje bardzo wiele. Zarówno dla starszych, jak i tych młodszych. W istocie, Krynica łączy teraźniejszość z przeszłością. To co młode funkcjonuje w tej samej przestrzeni co stare, i o dziwo jakoś to wspólnie razem działa.

Węgierska Korona o dziwo nie oferuje węgierskej kuchni
Nikon D300 + Nikkor DX AF-S 35mm f/1.8G

Czy kiedykolwiek tam wrócę? Wątpię, chyba że kiedyś doczekam się pociechy, której trzeba będzie pokazać Polskę i świat. Na ten moment do emerytury i poszukiwania drugiej młodości jeszcze mi daleko. Nie szukam też przelotnego flirtu 50+, a zdrowie na razie dopisuje i nie wymagam rekonwalescencji. Tydzień spędzony w Krynicy raz na kilka lat, to aż nadto czasu. Na pewno wróciłem do domu z przekonaniem, że faktycznie wypocząłem.

Taras Czekolady i Zdroju w Starym Domu Zdrojowym
Nikon D300 + Nikkor DX AF-S 35mm f/1.8G

Trzeba jednak pamiętać, że Krynica nie oferuje taniego wypoczynku, oczywiście pomijając ten refundowany. Kuracjusze, którym uda się zaskarbić przychylność NFZ mogą liczyć luksus w przystępnej cenie. Pozostałej części pozostaje natomiast płacić i płakać. Na tym przecież polega cała idea prestiżu, tu nie może być zbyt łatwo. Każda knajpa, każda atrakcja, każdy sklepik skłania do jakiegoś wydatku. Zresztą, na to liczą miejscowi, nacięcie warszawskiego cwaniaczka to nie tylko przyjemność, ale i obowiązek. Tak, są miejsca, gdzie można trochę wyhamować, ale musieliśmy ich poszukać. W istocie rzeczy Krynica zachęca raczej do konsumpcjonistycznego trybu życia typu selfiaczek z kawusią i serniczkiem na tarasie, lub futerko albo kurteczka góralska za krocie, albo wieczorek bani u cygana w Cristalpatio. W trakcie wyjazdu musiałem się pilnować z moją rozrzutną naturą, a nie zawsze z nią wygrywałem. Niestety.

Pokusa Krynicy Górskiej
Nikon D300 + Nikkor DX AF-S 35mm f/1.8G

Niemniej, chyba warto tu przyjechać, choćby raz, najlepiej w pełni sił witalnych. Woda źródlana naprawdę smakuje inaczej, słońce w górach potrafi porządnie opalić, a są i ustronne miejsca, w których naprawdę można odetchnąć od codziennego zgiełku. Trzeba tylko wiedzieć, co z tego wszystkiego wybrać. Podróże są o tyle wartościowe, że zawsze dają inną perspektywę na otaczającą nas rzeczywistość, skłaniając do refleksji nad sobą i swoim miejscu w tej przestrzeni. A koszty? Zawsze jakieś poniesiecie. Grunt to z czym wrócicie do domu.

← Powrót do menu wpisów