Powershot w wielkim mieście
| ⏱️ 9 min czytaniaTagi: Cyfrowo, Podróże, Canon
Zawartość moich dotychczasowych paszportów może sugerować, że mało to gdzie byłem i żaden ze mnie podróżnik, obydwie książeczki są bowiem dosyć puste. Nic w tym dziwnego – zazwyczaj poruszałem się po terenie Unii Europejskiej. Jak zdążyłem już wcześniej oznajmić, w głównej mierze do Chorwacji, ale nie tylko. Uwierzcie mi, ja naprawdę zwiedziłem kawałek świata! Widziałem – Helsinki, Wenecję, Budapeszt. Tam byli ludzie, i tam jeździłem akurat na dowód osobisty. Z tego też powodu zagranicznych wpisów do paszportu mam tyle, co kot napłakał. W istocie tylko raz jeden musiałem udać się do okolicznej ambasady obcego kraju w celu wyrobienia wizy turystycznej. Och, ale jaka to była wiza! Takich już nie wydają.

Canon Powershot A510
Rodzinne wakacje w Chorwacji przypadały zazwyczaj na sierpień i na rozpoczęcie roku szkolnego przychodziłem z mocną opalenizną. Nie inaczej było też 1 września 2008 roku, który akurat przypadał na poniedziałek. Po tygodniowej aklimatyzacji w kraju poszedłem na szkolną uroczystość, ale bez szczególnego entuzjazmu – przyszedłem przede wszystkim pokazać się po wakacjach, a potem ostentacyjnie zniknąć (!).

Canon Powershot A510
Z początku mój wychowawca pomyślał, że żartuję w bardzo nieudolny sposób. Faktycznie, dotychczas dawałem mu sporo powodów ku temu, a teraz oznajmiłem mu wprost, że nie przyjdę na lekcje ani jutro, ani przez następne trzy tygodnie. Dopiero po dłuższej chwili uporczywego trzymania się tej samej wersji, jego oczy zaczęły przypominać pięciozłotówki i gość trochę zbaraniał. Ale co miałem zrobić, przecież powiedziałem jak było. Wiza wydana na konkretny termin, bilet już kupiony i choć nie miałem wylatywać jeszcze dziś, to lot zaplanowany skoro świt dnia następnego. W efekcie 2 września, gdy w Polsce dzień dochodził ku końcowi, ja zwalczałem jetlag spacerując po plaży na Coney Island – obserwując wyrośnięte mewy i bezkres Atlantyku.

Canon Powershot A510
Perspektywa wyjazdu do Nowego Jorku na trzy tygodnie od samego początku jawiła się całkiem egzotycznie i prestiżowo, ale co trzeba podkreślić – była jedyną tego typu okazją, może taką jedyną w życiu, z czego zdaję sobie sprawę dopiero po latach, niekoniecznie wówczas. Wiedziałem na pewno, że dla mnie i moich rodziców jest to okazja do odwiedzenia Nowego Świata i weryfikacji amerykańskiego snu. Mogłem w końcu zweryfikować moje umiejętności lingwistyczne, żmudna nauka języka od dziecka miała w końcu zaprocentować i przydać się na coś poza szkołą. Wyjazd automatycznie przedłużał też moje wakacje – tak długie miałem jedynie w 2010 roku począwszy od wystawienia ocen przed maturą w kwietniu, a kończąc na końcu września. Pretekst był nader wygodny, wesele w ramach bliskiej, choć geograficznie dalekiej rodziny (co ciekawe, ślub i wesele w pełni polskie, ale w amerykańskim stylu). Istotne był również wachlarz okoliczności w tle. Przylatując z zielonej wyspy mieliśmy wylądować w samym środku finansowego piekła, choć na zdjęciach raczej tego nie widać. W dniu przylotu za jednego dolara człowiek płacił 2,31 złotego – sytuacja do dzisiaj bezprecedensowa, wręcz abstrakcyjna, która jednak znacząco zminimalizowała, i tak spore koniec końców, koszty całej eskapady. Nie można też zapomnieć o oczywistej dacie 11 września. Wszystko to czyniło wyjazd szczególnym.

Motorola One Vision
A jeśli wakacje, to zdjęcia. W tamtym okresie Praktyka była schowana od dłuższego czasu w czeluściach meblościanki i nic nie wskazywało na to, żeby ktokolwiek (ja?) ją stamtąd wydobywał. Poza tym, w odwodzie czekała też Minolta F25, ale nikt raczej o tym brał pod uwagę aparatu na film światłoczuły. Na pewno nie od 2005 roku, gdy rolę podręcznego rodzinnego aparatu tymczasowo przejął Canon Powershot A510, niczym nie wyróżniający się kompakt, który jednak był przystępny cenowo, mieścił się w kieszeni, sprawnie robił sensowne jakościowo zdjęcia w sensownej rozdzielczości (3mpx, szaleństwo!), a co najistotniejsze – był cyfrowy. Wygoda cyfrowego zdjęcia była wtedy wystarczająca, aby nie tęsknić zbyt mocno za lustrzanką z przyzwoitym, jasnym obiektywem…

Canon Powershot A510
Pierwszy dzień podróży przebiegł bardzo intenstywnie. Pierwszy raz LOTem, niemalże 9 godzin, pierwsze kompaktowe obiadki w plastikowych pudełkach. Choć niektórzy pasażerowie musieli się ratować napojami z wkładką, ja przetrwałem LOT całkiem znośnie na trzeźwo, umilił mi ten czas polski przekład Świata Według Clarksona oraz Królestwo Kryształowej Czaszki (co za genialne czasy – kino w zagłówkach foteli). Wylądowaliśmy na lotnisku JFK w okolicy południa, zyskując prawie cały dzień. Mając na uwadze konieczność przestawienia się o tych sześć godzin wstecz, zostawiliśmy u rodzinki bagaże, po czym wybraliśmy się subwayem (pierwsza atrakcja sama w sobie – obskurne nowojorskie metro!) nad rzeczony Atlantyk, a potem po spacerze dosyć szybko przetransportowaliśmy się na Manhattan.
Jak nietrudno się domyśleć, centrum Nowego Jorku poraża swoim rozmachem, w szczególności nowoprzybyszy ze Starego Świata. Budynki rzeczywiście są znacznie wyższe, ulice szersze, a chodniki o dziwo są szaroburopstre – od przyklejonych gum do żucia. Oczywiście, dowiadujemy się o tym dopiero, gdy przed którąś z posesji budynku zauważamy proces czyszczenia. Człowiek częściej jednak spogląda w górę.

Canon Powershot A510
Pogoda w Nowym Jorku jest dosyć specyficzna. Z uwagi na położenie miasta (wygięte jak banan wschodnie wybrzeże) oraz szerokość geograficzną (niemalże dziesięć stopni bliżej Równika niż Warszawa) przez większą część roku, począwszy od początku lata do późnych dni jesiennych nad miastem wisi widmo tzw. Hurricane Season. Pełne powagi i dramaturgii ostrzeżenia przed huraganami stają się wtedy wówczas częścią codzienności, do której trzeba przywyknąć. Jak już o tym piszę – czy przy okazji wyliczanki poszczególnych elementów wspomniałem o Hance, najsilniejszym z huraganów tamtego sezonu? Ona też miała odwiedzić okolice w ramach występów gościnnych, akurat w trakcie mojego pobytu. Burmistrz miasta nawet rekomendował mieszkańcom zebranie żywności i przygotowanie się na najgorsze, ale ku zadowoleniu entuzjastów tenisa (przełom sierpnia i września to przecież czas US Open) pogoda raczej nam dopisywała. Z wielkiej chmury spadł mały deszcz, a nadal niebo było nadal wściekle błękitnie – choć w przypadku zdjęć była to akurat zasługa matrycy CCD okraszonej presetem Vivid.

Canon Powershot A510
Napisałem sporo o tym co i w jakich okolicznościach fotografowałem, niemniej niektórzy (fanatycy digishitu?) mogą poczuć się nieco niedopieszczeni – zupełnie pominąłem kwestię tego czym fotografowałem… tylko co miałbym napisać o tym Powershocie? Korzystałem naprzemiennie z trybu Program oraz Video (dlatego nie podaję ustawień ISO i migawki etc.), a aparat robił dokładnie to, czego można od niego wymagać – czyli zdjęcia.
Racja, mogłem oczywiście wybrać priorytet przysłony i migawki, jest też manual co jak na kompakt jest fajnym udogodnieniem. Ergonomia też jest niczego sobie, wygodnie leży w dłoni dzięki czemu dzielnie walczy z reputacją budżetowej małpki. Autofokus radzi sobie zaskakująco dobrze z całkiem jasnym obiektywem (5.8-23.2mm f/2.6-5.6, choć czy te cyferki naprawdę kogoś ekscytują?), obecność matrycy CCD również można uznać jako pewnego rodzaju rarytas.

Canon Powershot A510
Z drugiej strony karkołomnym zadaniem byłoby ukryć jego prawdziwą naturę i oczywiste minusy. Niska rozdzielczość i twardo ustawiona kompesja w jpeg wydają się być niedorzeczne i jak na dzisiejsze standardy jakość zdjęć nie powala. Co więcej, nie ma i nie będzie dedykowanej wersji CHDK z uwagi na ograniczenia architektury procesora DigiC I, ogranicza to zakres ukrytego potencjału. Aparat nie obsługuje kart większych niż 512mb, chociaż można poeksperymentować z 1-2gb, to nigdy nie zaszkodzi. Mamy do dyspozycji lampę błyskową, która wydaje z siebie przyjemne w odbiorze „py-pyk”, ale rekomendowanym jest działanie w warunkach sprzyjającego oświetlenia.

Canon Powershot A510
O tych ograniczeniach można jednak szybko zapomnieć, gdy tylko skupimy się na otoczeniu i robimy zdjęcia, które w efekcie będą miały specyficzny charakter. Canon Powershot A510 jawi mi się obecnie jako zgrabne narzędzie do eksperymentów, zresztą jak przystało na tani, budżetowy kompakt sprzed 20 lat. Nie dziwi mnie dlaczego ludzie widzą w takich sprzętach cyfrowe lomo. Najlepiej mu wychodzą leniwe spacerówki, migawki z wesela albo przypadkowa abstrakcja.

Canon Powershot A510
Canon Powershot A510
Niewiele pamiętam z 11 września 2001, w głównej mierze skrajne emocje. Czy teraz samoloty będą spadały z nieba? Mówią o jakiejś wojnie, będzie jakaś wojna? Czy my tutaj jesteśmy bezpieczni? Z perspektywy lipca 2014 i lutego 2022 to ostatnie wydaje się być dosyć naiwne, ale są to pytania z głowy 10-letniego chłopca, który śledził relację na żywo z jakiegoś makabrycznego spektaklu. Na pewno nie wyobrażałem sobie, że kiedyś trafię w tamto miejsce, dokładniej 9 września 2008. Do tego czasu gruz został uprzątnięty, ale rany były nadal widoczne, również wśród odwiedzających okolice Ground Zero. Niektórzy z nich poruszali się o kulach, niektórzy na wózkach inwalidzkich – weterani.

Canon Powershot A510
Aglomeracja Nowego Jorku to nie tylko powolnie zapadające się centrum biznesu i obskurna sieć metra, w jej skład wchodzą również bardziej otwarte przestrzenie. Chociażby Long Island – najgęściej zaludniona wyspa Stanów Zjednoczonych, która faktycznie ciągnie się na zachód od miasta długo i namiętnie, jakby w nieskończoność. Tamtejsza rzeczywistość jest zgoła inna, niż w Wielkim Mieście. Można ją z całą pewnością nazwać „małomiasteczkową” w rozumieniu amerykańskich standardów. Dzięki niskiej, drewnianej zabudowie widzimy horyzont, ruch jest mniejszy, ulice znacznie czystsze (w Nowym Jorku worki na śmieci są większe od śmietników, a śmieciarka jeździ raz w tygodniu) ludzie jakby też wolniej poruszali się. Sypialnia Nowego Jorku, jest to miejsce zdecydowanie skłaniające do odpoczynku i rekreacji.

Canon Powershot A510
Mieliśmy okazję poznać ten kawałek Ameryki dzięki znajomym rodziców, którzy przyjęli nas na weekend i zgodzili się oprowadzić po okolicy. W sobotę odwiedziliśmy Fire Island, na której stoi słynna latarnia morska, wybudowana w 1826 roku. Potem udaliśmy się do Captree State Park, skąd wybraliśmy się na krótki rejs wokół komina po Great South Bay, zahaczając o mały piracki festyn.

Canon Powershot A510
Niestety, na tym skończyła się moja aktywność fotograficzna, chociaż do wykorzystania był jeszcze tydzień. Krótko po powrocie na Queens wysoka wilgotność powietrza wraz z wysoką amplitudą temperatur (resztki huraganu) dopadły mnie i przyprawiły o anginę, całkowicie uziemiając na resztę wyjazdu. Nie zobaczyłem Statuy Wolności, nie widziałem również Central Parku. Zamiast tego, przeszedłem całkiem niezłą część Metal Gear Solid 3 na Playstation 2… czego akurat nie żałuję.

Canon Powershot A510
Zdjęcia, które wybrałem do niniejszego wpisu to tylko lepsza i mniej prywatna selekcja z kilkuset pstrykadeł, które pozostały po tym wyjeździe. Wszystkie w natywnej rozdzielczości 3mpx, zorane kompresją jpeg. Nie są idealne, ale mają w sobie pewien urok, choć niekoniecznie „filmowy” jak głoszą co poniektórzy fotoretroentuzjaści. Powershot sprawdził się na miarę swoich możliwość, podobnie można napisać pod moim adresem.

Canon Powershot A510
Do Nowego Jorku bez szczególnych wyobrażeń i oczekiwań, a tym bardziej bez planów, bez szczególnych umiejętności fotograficznych. A gdybym zainteresowałbym się wcześniej Praktyką i podjął fotografię analogową? Zdjęcia na Colorplusie z Manhattanu – to byłoby coś. Ja jak gdybym wiedział, cóż począć? Na tamten moment lustrzanki raczej nie zajmowały mi głowy, nawet gdy w rodzinie pojawił się Nikon D90. Powershot w zupełności wystarczał.
Niemniej, to nie jest tak, że polecam każdemu wakacje z Powershotem. Pamiętajcie, to jest zwykły ziemniaczek, nie nakładajcie na niego więcej, niż należy od niego oczekiwać. Czymkolwiek robicie zdjęcia, prawdziwa magia jest w głębi was.
Niniejszy tekst został pierwotnie opublikowany 28 kwietnia 2024 roku na łamach bloga fotonostalgic.eu.