Szumne Ziarno

minimalistyczny fotoblog by Praktyczny Sandacz

PL | EN

O słowie pisanym

„Panuj nad stylem!”

… takimi słowami skwitowała jedno z moich wypracowań nauczycielka języka polskiego z czasów licealnych. Jak dziś pamiętam ten komentarz, ponieważ z perspektywy czasu trudno nie przyznać jej racji. Moje pierwsze próby pisarskie bywały… różnej jakości. Na moją obronę, napisanie koherentnej myśli nie jest takie łatwe, szczególnie gdy akurat nie masz nic ciekawego do powiedzenia na dany temat.

Zawsze ciągnęło mnie w stronę pisania, choć często byłem zmuszany do podejmowania zagadnień, które w ogóle mnie nie poruszały. Wypracowanie o „Lalce” Bolesława Prusa podejmę zawsze i wszędzie, ale to jeden z nielicznych szkolnych wyjątków. Psychoanalizę „Chłopów” Reymonta czy interpretację brudnych stóp Chełmońskiego zostawiam miłośnikom gatunku. Częstokroć miałem poczucie, że jeśli coś mnie „nie rusza”, to nie warto tego nawet zaczynać. Znacznie lepiej radziłem sobie z tekstami osobistymi opartymi na własnych doświadczeniach, ale fikcja nigdy nie była moją mocną stroną. Czym innym były opisy wydarzeń w świecie zastanym (podobnie mam z fotografią!) i próby prowadzenia dzienników. Im więcej poświęcałem temu czasu i refleksji, tym lepszy wychodził efekty końcowe.

Zaczynałem w sposób najbardziej klasyczny, odręcznie na łamach różnego rodzaju notesów. Przez krótki czas eksperymentowałem też z maszyną do pisania, ale zmęczony ciągłym hałasem i ograniczonymi możliwościami edycji, doszedłem do prostego wniosku: nie ma to jak zgrabny laptop! Cichy, przenośny, z dostępem do przepastnych zasobów Internetu, pozwala również na kompleksowe dopracowanie tekstu. Żyję w XXI wieku, zatem nie ma co rezygnować z dobrodziejstw cywilizacji.

Pisać każdy może, a Sandacz najlepiej sam

Akurat, gdy zacząłem interesować się fotografią, pojawił się pomysł realizacji wspólnego fotobloga. Zareagowałem co tu dużo mówić, entuzjastycznie — wręcz podjarałem się jak sosna! Powstało kilka pierwszych wpisów, które połączyły obraz z tekstem i wzbudziły we mnie przekonanie, że to może być TO. Szybko jednak doszedłem do wniosku, że coś mi tam nie pasuje. Chciałem podążać nieco inną drogą — wytyczoną przeze mnie, idąc na własną rękę.

W głowie mi dojrzewał już pomysł na „Szumne Ziarno”, mojego własnego poletka twórczego. Miejsce, w którym mógłbym połączyć pisanie o otaczającym mnie świecie z prezentowaniem swojego dorobku fotograficznego na własnych zasadach. Nie będę ukrywał, czasem jestem trudny we współpracy i najefektywniej pracuję w samotności. Z góry przepraszam tych, których to mogło dotknąć, ale tak niestety jest.

Podróżnik WC

Bezpośrednią inspiracją dla mojej publicystyki są bez wątpienia podróżnicze książki z serii „Biblioteka Poznaj Świat”, tworzonej pod czujnym okiem Wojciecha Cejrowskiego. Jego bogaty dorobek podróżniczy, przedstawiany w charakterystycznie kąśliwej, a przy tym niezwykle barwnej manierze, od dzieciństwa budził we mnie zachwyt i rozpalał marzenia o dalekich wyprawach do niedostępnych miejsc. Dzięki niemu świat wydawał się ogromny i pełen możliwości — wystarczyło tylko sprzedać lodówkę i ruszyć w drogę. W dodatku, jego książki to nie tylko słowa, ale i też zdjęcia. Należy podkreślić, że pan Wojciech jest nie tylko uznanym podróżnikiem, ale i znakomitym fotografem, który do szczęścia potrzebuje najprostszy i najwygodniejszy aparat. Przecież nie będzie ryzykował utopienia Leiki za 30tys w zapomnianym, jukatańskim bagnie.

To właśnie Cejrowski zapoznał mnie z klasykami polskiej literatury podróżniczej: Tonym Halikiem (180tys. kilometrów przygody), Arkadym Fiedlerem (Madagaskar), a także z wieloma mniej znanymi autorami. Opisywane przez nich zakątki świata i relacje z podróży działały intensywnie na moją wyobraźnię. Odwiedzając Dalmację, Budapeszt, Wenecję, czy stolice krajów nadbałtyckich — jakaś część mnie pragnęła myśleć o sobie jak o takim trochę podróżniku.

Cejrowski jednak opowiadał o światach odległych, egzotycznych, często dzikich. Przemierza świat na boso i nie boi się podejmować ryzyka z powodu czystej ciekawości świata. A ja? Chyba jestem zbyt porządny i miejski, wychowany w realiach wielkomiejskich, potrzebuję stuktury i porządku. Dlatego jest jeszcze jedna postać — bliższa mi temperamentalnie — o której zdecydowanie powinienem wspomnieć.

Café Museum

Robert Makłowicz, powszechnie ceniony i uznany… no właśnie, nie tyle kucharz co podróżnik. On sam o sobie zazwyczaj mówi, jako o popularyzatorze dobrych rzeczy, który przy okazji gotuje, nigdy nie uzyskał zawodowego wykształcenia w zakresie kulinarii poza kilkoma kursami. Choć w ostatnich latach koncentruje swoją działalność głównie na formie audiowizualnej, ma na koncie również kilka całkiem poczytnych książek. Jedno i drugie przyjmuję z całym dobrodziejstwem inwentarza, traktując to jako ważny punkt odniesienia w jaki sposób opowiadać o miejscach, w których się bywa. Niezależnie od medium przekazu, potrafi przedstawiać lokalne smaczki w sposób wyborny i niebanalny, często też robi to w sposób osobisty. Kuchnia jest u niego tylko jednym z elementów kultury, którą prezentuję. To właśnie ten szerszy kontekst nadaje jego materiałom charakteru.

Makłowicz otwiera polaków na świat, ale mnie otworzył przede wszystkim na Polskę. Przyzwyczajony do urlopowania nad wodami Jadranu, przez długi czas postrzegałem Polskę jako kraj drogi i przereklamowany turystycznie. Owszem, są takie miejsca, ale to tylko kilka punktów na mapie. W okresie wakacyjnym 80% ludzi wybiera się do garstki nadmorskich kurortów, kilku miejscowości górskich albo do największych metropolii. Tymczasem dzięki panu Robertowi odkrywam, że Polska to o wiele więcej. Różnorodna, fascynująca, często niedoceniana, warta odkrywania.

Pan Robert jest jak dobre wino — im starszy, tym bardziej wytrawny i wyszukany. W jednym z odcinków na YouTube padły z jego ust znamienne słowa: człowiek powinien otaczać się rzeczami pięknymi. Trudno się z tym nie zgodzić. Dodałbym tylko, że rzeczami pięknymi warto zarażać innych. Dzięki temu świat staje się lepszy, bardziej wyrfinowany.

I jeszcze jedno… Świat według Clarksona

Gdzieś pomiędzy tymi postaciami mógłbym jeszcze umiejscowić Jeremy’ego Clarksona — rozczapirzonego guru dziennikarstwa motoryzacyjnego w jeansach. Na fali świetności programu Top Gear, przypadającej na końcówkę lat 200x, do Polski zaczęły po kolei trafiać również zbiory jego felietonów prasowych, wydawane w formie książkowej. Szturmem zdobyły Empiki, wspomagane etykietką TVN Turbo i naturalnie kilka egzemplarzy trafiło w moje ręce.

Poszczególne tomy Świata według Clarksona są mocno osadzone w brytyjskich realiach, jednak jego teksty okazują się zaskakująco uniwersalne, nawet po upływie dwóch dekad. Co prawda, liczne autodygresje czy abstrakcyjnie przywoływane nazwiska mogą wzbudzać konsternację u polskiego czytelnika, ale przedstawiał współczesny świat z perspektywy miłośnika czterech kółek. Czytając go często napotkamy opisy sytuacji politycznej, rozwój technologii, niuansów ówczesnej obyczajowość. Dzięki temu, artykuły Clarksona stanowią swego rodzaju kapsułę czasu, pełną ponadczasowych spostrzeżeń i refleksji. Gdyby był Polakiem, zapewne równie bezkompromisowo pisałby o naszych realiach — bez zbędnych filtrów i autocenzury.

Clarkson często nie gryzł się w język, a kiedy trzeba było, potrafił nawet komuś przyłożyć (dosłownie). Jego luz, ironiczny dystans i ten nieco bezczelny, ale szczery ton może zniechęcać, ale do mnie trafiał bezbłędnie. Czasem trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Albo skręcić w prawo, gdy wszyscy bezmyślnie jadą w lewo. Nie oznacza to jednak, że był nieokrzesanym dzikusem. Niejednokrotnie podkreślał swoje zamiłowanie do dzieł kultury, osiągnięć cywilizacji i kultywowania tradycji, które jego zdaniem warte były ocalenia. Jego doświadczenia i pasje definiowały jego poglądy, które mimo wszystko można osadzić między wybiegającą nowoczesnością, a utartą tradycją — w poszukiwaniu złotego środka.

Bibliografia uzupełniająca

Rzecz jasna, powyższe pozycje nie wyczerpują listy autorów, czy też książek, które stanowią dla mnie źródło wiedzy i inspiracji. Istnieje wiele innych tytułów wartych polecenia, których nie sposób pominąć. Ponieważ skupiam się na opowiadaniu o świecie rzeczywistym, a nie na kreacji fikcyjnych uniwersów, poniżej zamieszczam zestawienie książek właśnie o takiej tematyce. O świecie, o ludziach, o pasjach.

← Wstecz ↑ Do góry