Szumne Ziarno

minimalistyczny fotoblog by Praktyczny Sandacz

PL | EN

O wizualizacjach

Wydawać by się mogło, że jako zadeklarowany autor fotobloga powinienem poświęcić nieco miejsca na opisanie źródeł moich wizualnych inspiracji — szczególnie, że słowu pisanemu oddałem już tyle uwagi. A jednak trudno mi wykrzesać z siebie więcej niż kilka zdań na ten temat. Dlaczego?

Czy to kwestia różnic wynikających z samej natury medium? A może dlatego, że w fotografii nie kieruję się zbytnio cudzymi wzorcami? Może po prostu jestem zapatrzonym w siebie dyletantem, którego nie obchodzi żadna inna twórczość, aniżeli tylko ta własna? Prawda jest taka, że to nie fotografowie inspirowali mnie najmocniej, lecz ludzie, którzy fotografią zajmują się przy okazji innej pasji czy działalności.

Dzikie światy Tony’ego Halika

Obok Wojciecha Cejrowskiego, Tony Halik to jedno z moich pierwszych skojarzeń z fotografią podróżniczą. Zarośnięta dżungla, zwinna małpa, uśmiechnięty mieszkaniec Yukatan, czy styrany jeep. Jako podróżnik i reporter, Halik fotografował przede wszystkim codzienne życie tubylczych społeczności, z którymi wracał do cywilizowanego świata, aby rozbudzać ciekawość, to była jego główna misja. Już wtedy czułem, że fotografia jest dla mnie przede wszystkim medium przekazu, a nie celem samym w sobie.

Podniebny taniec ludzi-ptaków z miasta Papantla
Fot. Tony Halik

Migawki Marka Suttona

Jeżeli zaś chodzi o pierwszego, zawodowego fotografa, który rzeczywiście wzbudził moje uznanie, to Mark Sutton zdecydowanie wybija się przed szereg. Sutton to jedno z najsłynniejszych nazwisk w świecie motorsportu, przez ponad 40 lat dokumentował najważniejsze momenty w historii Formuły 1. Był czas, gdy moją rozrywką było przeglądanie jego prac na Getty Images. Kilka z nich nawet wydrukowałem i oprawiłem w ramki, które dekorowały jedną ze ścian pokoju. Schumacher, Hill, Hakkinen, Villeneuve, Senna — stworzyłem swoją własną ścianę mistrzów.

Schumacher wygrywa deszczowe Grand Prix Hiszpanii '96
Fot. Mark Sutton

Echo fantazji Zdzisława Beksińskiego

Piękny obraz sam w sobie nie zatrzyma mnie na dłuższą chwilę, chyba że to obraz pochodzący spod pędzla Zdzisława Beksińskiego. Te mogę chłonąć bez opamiętania godzinami. Zawsze, gdy w mieście jest wystawa obrazów Beksińskiego, przychodzę na 2-3 godziny i przy każdym spędzam dobrych kilka minut. Prawdopodobnie wynika to z misternej precyzji, którą widać przy bliższym skupieniu wzroku. Czasami mam wrażenie, że poszczególne elementy zdają się wychodzić z ram, albo pulsują. Sprawiają wrażenie namacalnych i zmieniają swoje oblicze w zależności od punktu obserwacji.

Poranny spacer z psem, A.D. 197x
Aut. Zdzisław Beksiński

Muszę jednak zaznaczyć, że w przypadku twórczości Beksińskiego jestem jednak bardzo selektywyny. Truposze z późnego okresu twórczości są dla mnie męczące, a ponoć to właśnie te wzbudzają największe emocje. Ja natomiast wolę wracać do jego fantastycznie odrealnionych pejzaży z lat 70-tych. W dodatku, część obrazów jednoznacznie odbieram jako ilustrację ówczesnej codzienności. Sam Beksiński przy każdej okazji odżegnywał się od wszelkich takich opinii, jakoby jego obrazy miałyby być czymkolwiek więcej aniżeli tylko obrazami. Coś w głębi ducha każe mi jednak myśleć, że tak własnie wyglądał PRL. Czy to w przypadku obrazu codziennej podróży stłoczonym autobusem, czy nocnego marka wracającego na czworaka do domu po nocnej zabawie, reinterpretacja wizji Beksińskiego jest zawsze wyśmienitą rozrywką.

Melodia kreski Janusza Grabiańskiego

Gdybym miał zilustrować sposób, w jaki chciałbym zapamiętać czasy wczesnego dzieciństwa, efekt końcowy przypominałby ilustracje Grabiańskiego. Nie wiem, czy to te subtelne pociągnięcia, czy harmonia kształtów i kolorów — jest coś w jego pracach, co chwyta za serce, a o dziwo mało się o nim mowi w przestrzeni publicznej. Tak, ma swój skwerek obok ul. Chmielnej w Warszawie, ale w porównaniu do innych nazwisk, jakby został przykryty piaskiem czasu. Nie żaden tam Fangor, czy Świerzy, tylko właśnie Grabiański jest wart przypominania. To taki cichy bohater polskiego plakatu, który nie szukał poklasku, nie wpisywał się w ówczesne, naćpane trendy tylko robił swoje. I robił to z gracją, która przetrwała próbę czasu. A że tworzył też materiały komercyjne? Pocztówki, znaczki pocztowe i książeczki dla dzieci nikomu nie ujmują, artysta musi z czegoś żyć. I tak, reprodukcje dwóch plakatów promocyjnych dla LOT-u dumnie zdobią ścianę jednego z pokoi, przypominając mi o jego dorobku i konieczności kultywowania o nim pamięci.

1 czerwca, czyli Międzynarodowy Dzień Dziecka
Aut. Janusz Grabiański

Fotografia mówi sama za siebie

Powróćmy jednak do zadeklarowanych fotografów, o których tak rzadko wspominam, a przecież są obecni w moim świecie. Potrafię bez trudu wyliczyć kilka nazwisk, które cenię i które są mi szczególnie bliskie. Wśród nich znajdą się klasyki gatunku, inne to nazwiska nieco bardziej niszowe, bliższe ziemi. Czy mam o nich coś konkretnego do powiedzenia? Trudno powiedzieć. Z pewnością darzę ich twórczość dużym szacunkiem. Niektórzy mogliby nawet doszukać się w moich zdjęciach faktycznych inspiracji. Ja jednak wolę, by to obrazy mówiły same za siebie. Właśnie dlatego po prostu zostawię poniżej kilka linków z krótkim komentarzem:

← Wstecz ↑ Do góry